Właściwie dzisiaj nie mam co opisywać, chciałam tylko dodać moje opowiadanie wigilijne(a tak właściwie jego początek) Jest trochę szajsowe i nudne no ale cóż, nie miałam aż tak wielkiej weny i przede wszystkim pomysłu.
No więc macie to marne opowiadanie wigilijne i komentujcie murzyny ^^
- Majka, długo jeszcze? – mruknęła Iza pocierając dłonie w
rękawiczkach – na kolację się spóźnimy.
- Jeszcze chwilę – sapnęła różowa na policzkach siedmiolatka
i zsiadła z sanek. Oczy świeciły jej się
jak światełka, pomimo tego że był tęgi mróz.
Iza stęknęła i potupała nogami o ziemię. Marzła coraz
bardziej. Poprawiła czapkę i nałożyła kaptur.
Mała w mozołem wciągnęła sanki na górkę i zjechała z dzikim
piskiem.
Podbiegła do siostry.
- Jeszcze raz, chcę jeszcze raz – błagalnie poprosiła Izę.
- Nie – ucięła – bierz sanki i idziemy.
Maja z urażoną miną złapała sznurek i pociągnęła za sobą
brązowe saneczki.
Za nimi dało się słyszeć zgrzytający śnieg pod czyimiś
butami. Iza odwróciła się.
- Hej, Kaśka – uśmiechnęła się cierpko do koleżanki.
- Cześć! – zaszczebiotała brunetka – co tu robisz? To twoja
siostra?
Przytaknęła.
- Słodziutka – pomrugała parę razy i przybliżyła twarz do
małej.
- Jestem Maja – beztrosko wyciągnęła łapkę siedmiolatka
- Kasia – przesadnie uśmiechnęła się i uścisnęła różową
rękawiczkę
- Lubisz mandarynki Kasiu? – spytała Majka poprawiając
włóczkową czapeczkę.
- Lubię. Nawet bardzo.
- Oj dobrze, to dobrze. Tatuś ma dużo to ci dam. – przechylona do tyłu, zaczęła kiwać się na
piętach.
- A czemu ma ich dużo?
- No bo święta idą, tak czy nie? Tatuś to zawsze ich kupuje
mnóstwo, bo w hurtowni pracuje, wiesz? Zawsze przynosi ooo takie 3 skrzynki
mandarynek – tu rozłożyła ramiona na około metr.
Iza słuchała tej dziwnej konwersacji i nie wiedziała co ma o
tym myśleć.
- My musimy iść. – powiedziała – do jutra.
- Cześć … - odparła Kaśka z lekko zawiedzioną miną.
- Papa Kasiu! – pomachała Maja do nowej znajomej i zanim
zdążyła poczekać, aż ta jej odmacha, siostra złapała ją stanowczo za rękę i
pociągnęła za sobą.
Wgramoliły się na trzecie piętro, do bloku przy ulicy
Wesołej. Iza s sankami na ramionach, Maja roześmiana i rumiana od mrozu.
- Dziewczynki… - otworzyła drzwi mama wpuszczając je do
środka. Z mieszkania wprost buchało ciepłe, przyjemne powietrze.
Iza zdjęła czapkę, kurtkę i szalik i od razu nałożyła
kapcie. Poczłapała do kuchni. Zrobiła sobie herbatę z miodem i cytryną. Z
gorącym kubkiem poszła do dużego pokoju i usiadła na kanapie, podkulając nogi.
Nagle pod swoją ręką poczuła coś ciepłego i puchatego.
Kot wślizgnął się pod jej dłoń, zanim go zauważyła.
- Zjeżdżaj, Ogryzku – mruknęła do zwierzęcia, lekko go
odpychając.
Wąsacz popatrzył wrogo na dziewczynę i wskoczył na kolana.
- No… - sapnęła pod nosem – no dobrze, niech ci już będzie.
Zaczęła drapać rudego kota za uszami.
Sącząc herbatkę zastanawiała się czy nie lepiej byłoby po
prostu nie iść jutro do szkoły?
Nie ma lekcji, nie ma żadnych zajęć. Tylko bezsensowna
wigilia klasowa. Ostatnia.
- Mamuś! – krzyknęła do kuchni – kupiłaś te uszka z grzybami
na jutro?
- Tak! – usłyszała głos mamy.
Zrezygnowana w końcu doszła do wniosku, że wypada pójść. Nie
zawsze wszystko musi być przyjemne.
Odłożyła kubek na stół i wstała. Kot ześlizgnął się z jej kolan z
głośnym miałkiem.
Ruszyła przedpokojem do swego pokoju.
Potem padła na łóżko. Przyłożyła policzek do małej, beżowej
poduszki.
I zasnęła.